Dlaczego miejscowość Tetyjów zwróciła się do Europy
Wywiad Konstantego Czawagi z Ołeną Kocerubą, dyrektorem wykonawczym Stowarzyszenia „Gmin inwestycyjnie atrakcyjnych”, założycielką organizacji społecznej „Jedna gmina – wspólny cel” oraz wicemerem miejscowości Tetyjów w latach 2018–2020.
Do współpracy z Polską dołączyła Pani, gdy była wicemerem Tetyjowa w obw. kijowskim. Miasteczko jest niewielkie, oddalone od stolicy i leży poza szlakami turystycznymi. Co Panią do tego zmusiło?
Urodziłam się w miejscowości Dąbrówka koło Tetyjowa. Gdy miałam pięć lat rodzina przeniosła się do Tetyjowa i tam uczęszczałam do szkoły. Zawsze interesowała mnie historia miasta i okolic. Prawdopodobnie dlatego, że w rodzinie często rozmawiano na te tematy. Ale, niestety, wówczas było bardzo mało informacji o historii miasta, poza pewnymi sowieckimi stereotypami, charakterystycznymi dla większości miejscowości, podobnych do Tetyjowa.
W tamtych czasach nikt nie mówił o tym, że przed 100 laty w mieście mieszkali Polacy i Żydzi. Wtedy było to nie do pomyślenia. Ale gdy chce się dotrzeć do prawdy, zawsze do niej się dotrze. Przez przypadek trafiła mi do rąk niewielka broszura „Wielka historia małego miasteczka”, wydana w 1995 roku przez Halinę Iskrenko.
Była ona dla mnie swego rodzaju impulsem – po raz pierwszy przeczytałam o polskim etapie historii miasta. Informacji było niewiele, ale zmotywowała mnie do poszukiwań w archiwach, zbierania świadectw starych mieszkańców, rozmów z krajoznawcami, historykami. Nawet dziś, najlepszy odpoczynek dla mnie – to czas spędzony w archiwach. Informacji nazbierało się tyle, że zaczynam myśleć o wydaniu książki poświęconej historii Tetyjowa. Powinniśmy znać swoją historię i nie tylko tę część, z której możemy być dumni, ale tę wstydliwą, aby nie pozwolić na powtórzenie tragedii. Pamięć jest najlepszą szczepionką przeciwko pomyłkom przyszłości.
Okazało się, że Tetyjów posiada bogatą polską historię, więcej – wielu mieszkańców miasta, jak sądzę około 30%, posiada polskie korzenie. Dziś Tetyjów jest centrum administracyjnym gminy. Miasto ma około 13,5 tys. mieszkańców. Miasto posiada piękną historię. Pierwsza wzmianka o nim pochodzi z 1185 roku. Po Unii Lubelskiej w 1569 roku miasto odeszło do Korony i wchodziło w skład woj. bracławskiego.
W roku 1596 właścicielem miejscowości był książę Konstanty Ostrogski, który wybudował zamek na prawym brzegu rzeki Rośki. W 1602 roku przekazał miasto swemu synowi Januszowi. W 1606 roku Tetyjów dzięki księciu Januszowi uzyskał prawo Magdeburskie. Wybudowano wówczas ratusz. W noc z 13 na 14 sierpnia 1787 roku w mieście nocował król Polski Stanisław August Poniatowski, a podejmował go w swoim majątku czernichowskim hrabia Ledóchowski.
W Tetyjowie spoczywają Jan Kotowicz i Maksymilia Kotowicz, rodzice błogosławionej Matki Marceliny Darowskiej, będącej małżonką kolejnego właściciela Tetyjowa Karola Darowskiego. To w parafialnym kościele katolickim Tetyjowa został zrobiony zapis metrykalny o chrzcie Antoniny Marceliny Kotowicz – bł. Matki Marceliny. Przed rewolucją 1917 roku Tetyjów należał do rodziny Weryha-Darowskich, a właściwie do wnuczki Karola Darowskiego Marii Moroczyńskiej.
Zrozumiałe, że okres sowiecki nie wpłynął pozytywnie na spuściznę historyczno-kulturową. W latach 70. zrujnowano ratusz, który stał ponad 300 lat. Nic nie zachowało się z zamku Ostrogskich, majątku Franciszka Ledóchowskiego, gdzie przebywał Król Stanisław August. Ocalała kaplica Świejkowskich, którą przekazano katolikom, zamieszkałym w mieście. Ocalał też kościół pw. Wniebowzięcia NMP z 1804 roku. Kościół zamknięto w 1921 roku i zamieniono początkowo na kino, potem na „Dom pionierów”, a następnie połączono z zabudowaniami fabryki „WUM” – filii koncernu „Elektronmasz”. Proboszcza kościoła ks. Leona Metelskiego, będącego już w wieku 80 lat, wypędzono z plebanii i prześladowano wraz z parafianami do końca życia. Należy tu podkreślić, że cztery ściany kościoła zachowały się do naszych czasów, co świadczy o tym, że nawet w czasach ateistycznych starano się zachować go dla potomków. Jest to ważne, bo kościół jest najstarszą budowlą w mieście – w tym roku mija 217 lat od jego powstania. W dość dobrym stanie zachował się dom Marii Moroczyńskiej. Dziś obie te budowle są w rękach prywatnych, ale wspólnie z polską społecznością miasta staramy się o ich zwrot i następnie ich odbudowę.
W ostatnich latach odbyły się pozytywne zmiany. W 2016 roku centralna ulica miasta została przemianowana na ulicę księcia Janusza Ostrogskiego – powinniśmy uczcić tych, którzy w różnych okresach historii przyczynili się do rozwoju miasta. Nie wiem, czy książę Janusz Ostrogski ma jeszcze gdzieś na Ukrainie swoją ulicę?
Również w 2016 roku odsłonięto pomnik na cześć 410. rocznicy nadania miastu prawa magdeburskiego. W 2019 roku w parafii katolickiej Wszystkich Świętych odbyła się uroczysta inauguracja proboszcza Marka Rudzia. Ceremonię przeprowadził biskup Witalij Krywicki, a miała ona miejsce w kaplicy Świejkowskich. Był to bardzo ważny dzień, bowiem po 100 latach po raz pierwszy do miasta zawitał biskup. W następnym roku uporządkowano dawny cmentarz katolicki i jego teren został ponownie poświęcony również z udziałem biskupa.
Przed kilku laty założono organizację społeczną Stowarzyszenie Polaków Ziemi Tetyjowskiej. Coraz więcej mieszkańców interesuje się historią własnej rodziny i miasta.
Czcić, pamiętać, opowiadać, odnawiać, sprzyjać i cenić prawo do pamięci – to nie są tylko słowa. Uważam, że od tego zaczyna się porozumienie, dialog i współpraca. Jeżeli tak będzie we wspólnotach, towarzystwach, w miastach czy gminach, to będzie tak w całym państwie i w stosunkach międzynarodowych.
Pani Ołeno, była Pani wśród inicjatorów wystawienia w Tetyjowie pomnika ofiar pogromów ludności żydowskiej. Proszę opowiedzieć o tym dokładniej, o prawdzie historycznej i czy nie miała Pani z tego powodu przykrości?
Nasza rodzina była inicjatorem wystawienia pomnika, poświęconego ofiarom pogromów żydowskich, które miały miejsce w naszym mieście w latach 1919-1920. Zaczęło się od tego, że mojej mamie o tych wydarzeniach opowiedziała jej babcia. Potem i ja usłyszałam od mamy tę przerażająca historię. To była cała informacja, którą miałam. Nie byłam w stanie tego pojąć, jak ludzie mogą tak się upodlić i zabijać swoich sąsiadów i znajomych. Wspólnie z mężem poświęciliśmy wiele czasu na poszukiwanie informacji. Odwiedzaliśmy różne archiwa, muzea Ukrainy. Wiele informacji otrzymaliśmy z YIVO Institute for Jewish Research (USА) i wiele pomogła nam żydowska genealog Nadia Lipes. Proszę sobie wyobrazić, że w ciągu trzech dni – 26-29 marca 1920 roku – zabito, zakatowano ponad 4000 mieszkańców jedynie za to, że byli Żydami. 1500 osób żywcem spalono w synagodze. Nie oszczędzano nikogo – ani dzieci, ani starców. Od informacji, którą udało nam się odnaleźć, po prostu robiło się niedobrze. Odczuwasz po prostu ból, silny ból. Bardzo przejęłam się tą tragedią. Często po przeczytaniu tych materiałów nie mogłam zasnąć lub budziłam się z płaczem. Nie rozumiałam też, dlaczego w ciągu prawie 100 lat tę zbrodnię starano się ukryć i nawet nie wystawiono malutkiej tablicy z informacją. Zresztą cmentarz żydowski był również zaniedbany i zniszczony.
W 2015 roku zaczęłam wydawać gazetę „Tetyjów dziś”. W każdym numerze oprócz wiadomości bieżących publikowaliśmy materiały z historii naszego miasta. Wywołało to, rzecz jasna, sprzeciw. Pamiętam nawet, że zbierano przeciwko mnie podpisy, bo pracowałam już w Radzie miejskiej. Decyzja o ustawieniu pomnika przyszła jeszcze w 2015 roku. Staraliśmy się znaleźć na to fundusze, ale bezskutecznie. Potem, a było to 31 grudnia 2019 roku, postanowiliśmy z mężem, że zrobimy to za własne pieniądze, aby przynajmniej po 100 latach ktoś upomniał się o tych niewinnie pomordowanych ludzi.
Kto, jak nie my? I kiedy, jak nie teraz? Następnego dnia mąż wykonał szkic pomnika. Potem uzyskaliśmy zgodę na ustawienie go obok gmachu naszej organizacji społecznej „Jedna gmina – wspólny cel”. Po miesiącu znalazło się kilka osób, które poparły ideę budowy takiego pomnika i wsparli nas funduszami, w tym i mer miasta Rusłan Majstruk. 30 czerwca 2020 roku pomnik odsłonięto. Nazywamy go Tetyjowską Ścianą Płaczu, bo wykonany jest z tego samego materiału, co Ściana Płaczu w Jerozolimie. Są tu dwie tablice: na jednej wyryte są imiona pomordowanych, które udało się odnaleźć, a na drugiej opisane są dwa pogromy w mieście w latach 1919-1920. Ofiary pogromów nie mogły odwiedzić swojej ojczystej ziemi i dlatego staraliśmy się odtworzyć jej element w naszym pomniku. Po otwarciu było wiele hejtu, nienawiści i złości, ale nie jest to ważne. Nigdy byśmy go nie wystawili, gdybyśmy się obawiali problemów i trudności.
Czy odwiedzała Pani Polskę?
Byłam w Polsce dwukrotnie. Po raz pierwszy w 2016 roku w składzie delegacji naszego miasta na polsko-ukraińskim forum w Bydgoszczy „Współczesne gospodarstwo komunalne”. Mam bardzo miłe wspomnienia z odwiedzin fabryki wagonów „PESA”, miejskich zakładów oczyszczania ścieków i zakładów przeróbki odpadów ProNatura. Byłam pod wrażeniem organizacji gospodarki komunalnej Bydgoszczy w sferze utylizacji odchodów, nowoczesnego systemu dostaw wody i oczyszczania ścieków, organizacji miejskiego transportu. Dla nas to była fantastyka.
Po raz drugi byłam w Polsce w 2018 roku w ramach szkoleń przedstawicieli gmin w Lublinie i woj. lubelskim. Była to wizyta w ramach europejskiego programu U-LEAD. W ciągu tygodnia odwiedziliśmy cztery gminy w okolicach Lublina. Większość z nich to gminy rolnicze. Mają różną liczbę ludności, budżety i kierunki rozwoju. Ale wszystkie działają z sukcesem.
Jak wygląda decentralizacja? Po wizycie w polskich gminach odpowiem tak – to wędka, którą otrzymuje gmina. Są to możliwości dodatkowych kosztów i pełnomocnictw. Jedynie od umiejętnego kierownictwa i zgodnej pracy zależy czy gmina będzie mniej lub bardziej udana.
Jak nasze miasta żyją w okresie reformy decentralizacji? Liczą swoje potrzeby według średnich cyfr i myślą, że koszty tak czy inaczej nadejdą do budżetu miejskiego z budżetu wojewódzkiego czy centralnego. Nie analizuje się efektywności działania na tym lub innym kierunku, nie analizuje się, czy potrzebny jest dany zakład pracy – czyli tak, jak było 30, 40, 50 lat wstecz. Dlatego naszym gminom jest tak trudno.
A w Polsce? Gmina stara się wykorzystać swój budżet z korzyścią dla wszystkich mieszkańców i nie tracić środków nadaremnie. Na przykład: w oświacie najważniejsze jest dziecko, w medycynie – pacjent itd. Rozwój gminy zależy bezpośrednio od kosztów, nadchodzących do budżetu. Na oświatę jest subwencja, której też nie starcza, chociaż nie w takich ilościach, jak na Ukrainie. Braki kompensowane są z miejskiego budżetu. Są też fundusze z UE na pewne projekty, dlatego gminy znaczne wysiłki skierowują na tworzenie projektów. Są też fundusze dodatkowe. Dlatego gminy koncentrują się na poszukiwaniu inwestycji, bo są to nowe miejsca pracy i podatki do budżetu gminy.
Bardzo interesujące było poznanie zasad działalności zakładów medycznych. Na Ukrainie w 2018 roku była kampania podpisywania umów z lekarzami. Było wiele histerii z tego powodu. W Polsce reforma medycyny już minęła. Zauważyłam, że była podobna do naszej. Pacjent również podpisuje deklarację z lekarzem. Teraz zwraca się na konsultację do lekarza lub skierowanie na dodatkowe badania. Gdy sprawa jest poważna – lekarz skierowuje pacjenta do szpitala powiatowego, finansowanego z funduszy państwowych. Lekarz również otrzymuje fundusze za każdego pacjenta z Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ), którego budżet pochodzi z obowiązkowych i dobrowolnych składek. U nas medycyna z ubezpieczalni to na razie daleka perspektywa.
Interesujące doświadczenie ma Polska w utrzymaniu domów dla starszych osób „Senior+”. Celem takich domów jest nawiązanie kontaktu pomiędzy starszymi ludźmi w ciągu dnia od godz. 10:00 do 15:00. Ma tu miejsce wspólne przygotowywanie posiłków, spędzanie wolnego czasu, również na wycieczkach i wyjazdach. Na nocleg pensjonariusze domu „Seniora+” wracają do własnych domów. Takie lokale są wyposażone w kuchnię, nowoczesną jadalnię, salę zajęć sportowych, przeglądania programów telewizyjnych, bibliotekę itd.
Spoglądając na proces decentralizacji w Polsce zrozumiałam, jak wiele powinniśmy zrobić, aby nadrobić stracony czas. Nie mamy czasu, aby deptać w miejscu. Tę wędkę decentralizacji już otrzymaliśmy, teraz mamy czas, by nauczyć się z niej korzystać!
Jak zawiązała się współpraca z Polsko-Ukraińską Izbą Gospodarczą i jaką korzyść ma Pani z tej współpracy?
Współpraca z Polsko-Ukraińska Izbą (P-UIG) gospodarczą toczy się od 2019 roku. Była to współpraca naszej gminy z tą instytucją. W 2019 roku podpisaliśmy umowę o współpracy. Od 2021 roku ta współpraca toczy się w ramach Stowarzyszenia „Gmin inwestycyjnie atrakcyjnych”. W lutym 2021 roku umowę o współpracy podpisał prezes Stowarzyszenia Rusłan Majstruk. Uważam tę współpracę za nadzwyczaj produktywną i korzystną dla ukraińskich gmin. Mamy tam możliwość zapoznać się z doświadczeniem polskich gmin w wykorzystaniu inwestycji, odtwarzaniu wspólnej spuścizny historyczno-kulturalnej, w poszukiwaniu miast partnerskich.
Na przykład, 14 lipca 2021 roku w formacie on-line przebiegał forum „Jak i gdzie pozyskiwać inwestycje dla gmin”. Współorganizatorami forum wystąpili Stowarzyszenie „Gmin inwestycyjnie atrakcyjnych” i P-UIG. Udział w forum wzięło około 500 osób, wśród nich: przedstawiciele przedsiębiorstw państwowych, gmin, biznesmeni, deputowani, eksperci, stowarzyszenie lokalnego samorządu, organizacje międzynarodowe, samorządy polskie, Łódzka Strefa Ekonomiczna, i Państwowa Agencja ds. energetyki RP (KARE). Podczas forum przedstawiciele z Ukrainy mieli możliwość zapoznać się z doświadczeniem polskich miast w pozyskiwaniu inwestycji, tworzeniu parków inwestycyjnych, poszukiwaniu możliwości rozwoju gmin.
Na ile korzystne może być polskie doświadczenie dla transformacji lokalnego samorządu na Ukrainie?
Jeszcze 8–10 lat wstecz samorząd na Ukrainie istniał jedynie z nazwy. Merowie miast bardziej sterowali dostawą wody, ściekami i miotłami niż działaniem samorządu. Chcę tu podkreślić, że nasza reforma samorządowa w wielu wypadkach opiera się na polskich wzorach. Polski model decentralizacji najbardziej odpowiada ukraińskim warunkom. Jeżeli nawet są różnice, to nie są one zasadnicze.
Na początku reformy decentralizacji to właśnie polscy koledzy dzielili się swoim doświadczeniem z delegacjami z Ukrainy. Forum, który organizowaliśmy latem wspólnie z P-UIG, wywołał wielkie zainteresowanie wśród ukraińskich samorządowców. Co to znaczy? Że uczyliśmy się i nadal uczymy na polskim doświadczeniu.
Takich miasteczek jak Tetyjów, z wielopłaszczyznową historią, na Ukrainie jest wiele. Jak mogą one złapać nowy oddech dzięki przykładowi Polski?
Przede wszystkim należy zwrócić się do swojej historii. Należy zrobić „inwestycję” w historyczne osiągnięcia gminy. Należy wyjaśnić, co to za stara budowla w centrum czy na obrzeżach miasta. Powiem, że to właśnie sprawia poważne problemy wielu gminom. Strategia jest najważniejsza dla każdej gminy. Nawet muzeum krajoznawcze posiada jedynie jedna trzecia gmin. Wiele gmin roztrząsa, gdzie postawić ławeczkę, zamienić lampę czy zrobić plac zabaw dla dzieci, a nie myśli o swojej strategii i perspektywie.
Jak to zmienić? Należy zacząć mówić o własnej historii, należy znaleźć pośród stuleci to, co może wyróżnić gminę z pomiędzy tysiąca innych. Należy przenalizować, kto z wybitnych postaci urodził się na terenie gminy. Możliwe, że ta postać łączy kilka gmin i to należy wykorzystać jako szansę dla ich współpracy, wspólnie opracować trasę turystyczną. Warto zapoznać się z lokalnymi legendami, bo nieraz legendy i historie przyciągają turystów lepiej niż mury.
Dla przykładu, w 2014 roku Wydział krajoznawstwa i turystyki Uniwersytetu Kijowskiego przeprowadził ankietę wśród gmin dwudziestu państw. Wyniki: 9 z 10 respondentów chcieliby odwiedzić na Ukrainie miejsca, mające stosunek do ich własnej historii. Oznacza to, że popularnością cieszyłby się taki rodzaj turystyki, jak „Szlakiem znanych osobistości”.
Bardzo podobał mi się w jednej z gmin pod Lublinem majątek-restauracja, gdzie gospodyni osobiście przyjmuje gości w odnowionym dworku. Mówiono nam, że zawsze jest tam wiele gości i jest on bardzo popularny.
Mamy wiele wspólnego w naszej historyczno-kulturowej spuściźnie z Polską i są to wielkie możliwości rozwoju gmin i współpracy. Na to gminy powinny zwrócić uwagę.
Najważniejsze – to idea, reszta przyjdzie. Bardzo dobrze określił to Ragnar Siiła, międzynarodowy ekspert w sferze polityki kulturalnej i rozwoju kreatywności: „ Zwariowane idee przyciągają uwagę i inwestycje i mogą uczynić małe miasta znanymi na cały świat”.
Proszę opowiedzieć o najbardziej interesującym panelu, który prowadziła Pani na Pierwszym Ukraińskim Forum „Architekci – gminom”?
Forum miał miejsce pod koniec października. Dyskusja panelowa, którą przyszło mi moderować „Legendy i spuścizna historyczno-kulturowa – motorem rozwoju gmin”, wywołała nie byle jakie zainteresowanie. Było wielu interesujących prelegentów, ale bardzo mało czasu. Jednak staraliśmy się zbudować ją tak i wypełnić tematami, aby nie chciało się odchodzić od ekranu w czasie transmisji on-line.
Spuścizna historyczno-kulturowa jest możliwością, a nie balastem, wymagającym finansowania. Historią gminy nie są zakurzone archiwa, a trasa dla turystów. Legendy nie są bajkami, ale opowiadają o możliwościach rozwoju gminy. Te możliwości często leżą pod naszymi nogami, ale ich nie dostrzegamy. Obiekty spuścizny historycznej są swego rodzaju magnesami, wokół których rozwija się infrastruktura i dyscypliny towarzyszące. W czasie tej dyskusji odkryłam dla siebie fakt, że miejscowość Bar na Podolu założyła Bona Sforza, żona Zygmunta I Augusta i nazwała na cześć swojej rodzinnej miejscowości Bari we Włoszech.
Bardzo jest ważne i cenne, aby przewodniczący gminy był promotorem gminy. Wielu chciałoby odwiedzić miejscowość Czortków po prezentacji tego miasta, zrobionej przez jego mera. Gminy zainteresowane są też możliwością finansowania wspólnej historyczno-kulturowej spuścizny. Temat ten poruszał wiceprezes P-UIG Oleg Dubisz.
Proszę coś opowiedzieć o swojej aktualnej działalności.
Cały czas jestem w ruchu. Dlatego nie koncentrujemy się na jednej sprawie. Na dziś jest to Stowarzyszenie „Gmin inwestycyjnie atrakcyjnych”. Jest to głównie pomoc w poszukiwaniu inwestycji, przedstawienia inwestycyjnej atrakcyjności, poszukiwanie grantów, kredytów. Pracuję nad stworzeniem turystycznych „magnesów’ i poprawy udzielania usług administracyjnych. Aktywnie działam też w organizacji społecznej „Jedna gmina – wspólny cel”. Ta działalność jest związana z historią, badaniami krajoznawczymi, restauracją obiektów spuścizny historyczno-kulturowej. Uprawiam też dziennikarstwo.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Konstanty Czawaga
link do artykułu Kurier Galicyjski.