Karolina Romanowska: Ukraińcy których znam chcą ekshumacji na Wołyniu
– Jeśli poszukamy, to w każdym miejscu znajdziemy Ukraińców, którzy pomagali Polakom, za co ponieśli śmierć. Nie możemy o nich zapomnieć. To są historie, które powinny pomóc nam nawiązać dialog z Ukrainą – mówi Karolina Romanowska z rozmowie z Konradem Wernickim. Informuje o tym Upmp.news powołując się na tysol.pl.
– Dlaczego władze Ukrainy wciąż blokują ekshumacje polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej?
– Odpowiedzi na to pytanie jest co najmniej kilka, ale ostatecznie ciężko stwierdzić, która jest decydująca. Być może jest to strach przed tym, jak zareaguje ukraińskie społeczeństwo. Jako że jest wojna, strona ukraińska tym bardziej obawia się poruszania tego tematu, bo może to negatywnie wpłynąć na opinię publiczną, że władze zamiast skupiać się na walce, podejmują takie poboczne kwestie.
Strach może budzić też skala zbrodni, która poprzez ekshumacje może okazać się większa, niż dotychczas przypuszczano.
Ukraińscy politycy kilkukrotnie mówili, że nie czas na poruszanie tego tematu ze względu na
wojnę. Natomiast jaka jest prawda, tylko oni wiedzą.
Rozmowy o ekshumacjach
– Dużo się mówi, że wojna to nie jest odpowiedni moment na rozmowy o ekshumacjach, a może właśnie wręcz przeciwnie? Może warto, by polska strona stawiała jakieś warunki stronie ukraińskiej, bo po wojnie już nie będzie żadnego pola do nacisku w tej sprawie?
– Polska na wiele sposobów próbowała uzyskać taką zgodę w ciągu ostatnich lat, ale moim zdaniem także popełniła kilka błędów. Współpraca polskiego i ukraińskiego IPN-u nie układała się najlepiej. Ukraińcy z mojego otoczenia uważają, że nie ma znaczenia, czy jest wojna, czy jej nie ma, że ten temat powinien być rozwiązany już dawno temu, i wskazują, że brak ekshumacji to decyzja wyłącznie polityczna.
Ukraińców można podzielić na dwie grupy. Pierwsi kompletnie nie wiedzą o tym, że jest spór o ekshumacje pomiędzy Polską a Ukrainą, a gdy dowiadują się, że to Ukraina je blokuje, jest to dla nich niezrozumiałe. Jesteśmy narodami chrześcijańskimi, w których godny pochówek zmarłych jest tradycją i obowiązkiem.
Na swojej drodze nie spotkałam ani jednego Ukraińca, który by uznał, że taki stan rzeczy jest słuszny.
W tym momencie to ukraińska strona naszego Stowarzyszenia Pojednanie Polsko-Ukraińskie wzięła sprawy w swoje ręce i chce pokazać, że to nie jest decyzja zwykłych Ukraińców.
Druga grupa, mniej liczna, ma orientację w tej kwestii. To są często ludzie, którzy od wielu lat zajmują się stosunkami polsko-ukraińskimi, ale przez media są spychani na boczny tor. Ci ludzie współtworzą nasze Stowarzyszenie i działają na rzecz poprawy polsko-ukraińskich relacji i pojednania. Osoby takie jak Anna Stozhko – wiceprzewodnicząca naszego Stowarzyszenia z Kijowa, Anatoli Kursonov czy Olena Kotseruba myślą zupełnie inaczej niż na przykład znany w Polsce profesor Wołodymyr Wiatrowycz – były szef ukraińskiego IPN-u odpowiedzialny za wstrzymanie ekshumacji, który był promowany we wszystkich mediach.
To środowisko stara się też od około dwóch lat o odzyskanie polskiego Kościoła. Już dostało jedną pozytywną zgodę, czeka na uprawomocnienie się decyzji. Znalazło ono polskiego księdza, który zgodziłby się objąć ten Kościół swoją opieką i tam przyjechać. Tego też nie ma w mediach, a to pokazuje, że są Ukraińcy, którzy robią wszystko, by nasze relacje uległy poprawie.
– Czyli zwykli Ukraińcy, jeśli już wiedzą o Rzezi Wołyńskiej, są za ekshumacjami?
– Codziennie rozmawiam z Ukraińcami, poznaję nowe osoby i nie znam ani jednej, która byłby przeciwko nim.
Organizujemy na Wołyniu warsztaty pojednania polsko-ukraińskiego, na których wiele osób dowiedziało się o tym problemie. Są one oburzone tym faktem, że Polacy nie mogą pochować swoich bliskich.
Ukraińcy o banderowcach
– A jak wygląda świadomość przeciętnego Ukraińca na ten temat?
– Wiedza Ukraińców na ten temat jest bardzo różna. Spotkałam się z osobami, które mówiły o Rzezi Wołyńskiej jako o wojnie polsko-ukraińskiej, a jej ofiary miały być po obu stronach. Taki fałszywy symetryzm.
Inną grupą osób, którą spotykam np. w Kijowie, są ludzie, którzy wydarzenia z 1943 r. nazywają po imieniu „Rzezią Wołyńską”, a nie np. „tragedią wołyńską”. Mają świadomość, że Ukraińcy mordowali Polaków i że zdarzały się odwety strony polskiej. Są też tacy, którzy nic nie wiedzą na ten temat, nie uczyli się o tym w szkole. Z moich rozmów z młodymi Ukraińcami wynika, że to, czy usłyszą o Rzezi Wołyńskiej w szkole, zależy od woli nauczyciela. W oficjalnym programie nauczania nie ma tego tematu. Spotykam młode osoby, które mają taką wiedzę i jest nawet zbliżona do polskiej narracji, ale nie jest ich wiele.
Nie możemy zapominać o jednej rzeczy. Ukraiński nacjonalizm i kult Bandery występuje głównie w zachodniej Ukrainie. W głębi kraju flag banderowskich jest dużo mniej. Ludzie z większych miast nie uznają członków Bandery za bohaterów. Widzą, że to bohaterowie wykreowani dość niedawno na potrzeby walki z Rosją. Kwestię polską w tej historii się pomija. Osoby chodzące z banderowskimi flagami niekoniecznie wiedzą o antypolskiej działalności Bandery i jego odpowiedzialności za zbrodnię wołyńską.
UPA stanowiło tylko niewielki procent społeczeństwa ukraińskiego, a działalność OUN-UPA ograniczała się zaledwie do zachodniej Ukrainy, większość Ukraińców nie wiedziała nawet o ich istnieniu.
– Jednak w Rzezi Wołyńskiej zabijali też zwykli Ukraińcy obok banderowców.
– Ciekawym przykładem są rodziny wołyńskie, często mieszane, polsko-ukraińskie. Pani Tamara z Lubomla jako jedyna z całej swojej rodziny przeżyła Rzeź Wołyńską. Tego wieczora została u swoich ukraińskich dziadków i to ją uchroniło. Dziś zarówno ona, jak i jej rodzina oraz znajomi mówią wprost, kto zabijał. Ci ludzie są przykładem, że nie wszyscy Ukraińcy wchodzili w nurt antypolski.
Nie możemy zapominać, że byli Ukraińcy, którzy stracili życie przez to, że postanowili ratować Polaków.
W Kisielinie takim przykładem jest rodzina Parafiniuków, opisana w książce Witolda Szabłowskiego, która ratowała Polaków właśnie 11 lipca z kościoła w Kisielinie. Dwóch braci wywiozło z niego wielu Polaków. Jeden z nich uciekł do Polski, drugi został zamordowany razem z dzieckiem i żoną, a UP-owcy nie pozwolili na ich pochowanie na cmentarzu. Dziś na ich pomniku w Kisielinie jest informacja, że zginęli z rąk UPA. Jest to przykład jednego z nielicznych pomników na Wołyniu, na którym dokładnie jest napisane, kto odpowiada za śmierć tych osób. Jeśli poszukamy, to w każdym miejscu znajdziemy Ukraińców, którzy pomagali Polakom, za co ponieśli śmierć. Nie możemy o nich zapomnieć. To są historie, które mogą nam pomóc nawiązać dialog z Ukrainą.
– To są jasne karty w tej strasznej historii, które mogą łączyć, a nie tylko dzielić.
– Dokładnie. Tutaj można wspomnieć o książce Maryli Ścibor-Marchockiej pt. „Sprawiedliwi”, w której autorka wspomina o sprawiedliwych Ukraińcach ratujących Polaków. W tej publikacji znajdujemy masę relacji świadków i nazwisk sprawiedliwych osób. Warto podkreślić, że tacy ludzie byli naprawdę, tylko zaczęliśmy o nich mówić zdecydowanie zbyt późno. Rodzinom osób, które przeciwstawiły się złu, przeciwstawiły się mordom na Polakach, należy się ogromny szacunek. Powinniśmy stawiać pomniki na ich cześć i pokazywać ich jako przykład. To przekonałoby stronę ukraińską i zachęciło młode pokolenie do poznania tej historii. Inaczej, niż robi to nowy pomnik, który odsłonięto w Domostawie k. Niska w województwie podkarpackim.
– Jak Pani ocenia ten pomnik?
– Jest bardzo kontrowersyjny. Uważam, że Rosjanie na pewno bardzo się z niego cieszą. Moim zdaniem nie działa on na rzecz porozumienia polsko-ukraińskiego, ale na pewno na rzecz rosyjskiej propagandy. W naszym Stowarzyszeniu prowadzimy dyskusję na temat tego pomnika. Wśród Polaków opinie są bardzo podzielone, natomiast Ukraińcy na jego temat raczej milczą. Ten wizerunek dziecka nabitego na trójząb – symbol Ukrainy… Czy matka dziecka zamordowanego w ten sposób na Wołyniu, widząc taki obraz, nie odnowi sobie traumy? Czy to jest właściwe podejście, żeby w tak dosłowny sposób to pokazywać? Każdy może sobie wyobrazić te straszne obrazy, czytając różne historie, ale pokazywanie ich w tak brutalny sposób powoduje tylko większą traumę i odpycha. Nie wyobrażam sobie, by wycieczka szkolna z dziećmi zatrzymała się przy tym pomniku. Czy taka forma motywuje do poznania tej historii czy raczej odstrasza?
Natomiast gdy rozmawiałam z osobami z mojego Stowarzyszenia o tym, jak one oceniają ten pomnik, usłyszałam od jednej z nich, że jest on wyrazem lat frustracji Polaków spowodowanej milczeniem strony ukraińskiej. Tylko czy chcemy oglądać takie obrazy? Ja jako potomkini pomordowanych rodzin wołyńskich czy inni, którzy doświadczyli tej traumy? Uważam, że ten pomnik przywołuje jedyne złe emocje. Rosjanie nam gratulują.
– Jak ocenia Pani niedawne obchody 81. rocznicy Krwawej Niedzieli, ich rangę i skalę?
– Stowarzyszenie Pojednania Polsko-Ukraińskiego po raz drugi brało udział w tych obchodach. Złożyliśmy kwiaty pod pomnikiem Wołyńskim – wspólnie: Polacy i Ukraińcy. Byliśmy zdecydowanie największą grupą wśród organizacji tam obecnych i widać, że rośniemy. Coraz więcej Ukraińców przychodzi z nami i otwiera się na tę historię. Wcześniej tego nie było. Jeśli chodzi o oficjalne obchody, to widzieliśmy, że członkowie ukraińskiej ambasady w Warszawie złożyli kwiaty pod pomnikiem Nieznanego Żołnierza. Dobrze, że ten gest się odbył i nie zignorowano tej rocznicy.
– Tylko to wciąż za mało. Czy władze Ukrainy nie dostrzegają, że w ich interesie jest, by godnie upamiętnić ofiary ludobójstwa? Od początku wojny Polska dostarczyła bardzo dużo pomocy Ukrainie – i wciąż ją dostarcza – ale ten zapał do pomagania jest coraz mniejszy, między innymi ze względu na brak zaangażowania władz Ukrainy w kwestię Rzezi Wołyńskiej.
– Zgadzam się. Polacy czują niesprawiedliwość, ponieważ władze Ukrainy wciąż ignorują ten temat i próbują zamieść go pod dywan.
Jeśli chodzi o społeczeństwo, to tak, jak widzimy, powoli zaczyna się to zmieniać. Jako Stowarzyszenie też staramy się to zmieniać. Tłumaczymy artykuły z języka polskiego na ukraiński i odwrotnie, by budować spójną narrację po obu stronach. Ten wywiad również zostanie przetłumaczony na język ukraiński. To jest niezwykle ważne, byśmy pokazywali Ukraińcom, co się ukazuje w polskich mediach i na odwrót.
Coraz więcej Ukraińców odzywa się do nas po takich publikacjach, chcą współpracować. Niedawno przetłumaczono artykuł z „Kyiv Post” z angielskiego na ukraiński, który jest czytany głównie przez obcokrajowców. Zależy nam, byśmy byli czytani zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie.
Pojednanie
– Przed Wami sporo organicznej pracy, by coś zmienić.
– Na naszych warsztatach z pojednania polsko-ukraińskiego spotykają się Polacy, Ukraińcy, ale też ludzie z zagranicy. Na jednym z takich spotkań obecny był wykładowca z Harvardu prof. dr hab. Daqing Yang, pracujący obecnie na Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona, zajmujący się pojednaniem historycznym, który doradzał dalajlamie. Udzielił wykładu na temat ludobójstwa dokonanego na Chińczykach przez Japończyków przed II wojną światową.
Wtedy zobaczyliśmy, że na drodze do pojednania Polacy i Ukraińcy są na zupełnie innym, bardziej zaawansowanym etapie. To uświadomiło nam, jak ważna jest kontynuacja tej drogi.
Do pojednania ludzi dochodzi powoli każdego dnia, gdy poznają historię, mogą podzielić się swoimi doświadczeniami. Na poziomie ludzkim pojednanie jest faktem i się dzieje, natomiast na poziomie politycznym, niestety, przed nami jeszcze dużo pracy. Przede wszystkim musimy starać się wpływać na rządy, aby zaczęły wspierać nasze działania i pomogły nam w osiągnięciu celu, bo sami możemy tego nie dokonać.
Karolina Romanowska – reporterka, dokumentalistka, bohaterka filmu „Sad dziadka” dot. Rzezi Wołyńskiej, założycielka Stowarzyszenia Pojednanie Polsko-Ukraińskie.