Anna Stożko: Dążymy do tego, aby nasze władze nas usłyszały i wyraziły zgodę na ekshumacje
Z Anną Stożko, redaktor naczelną Ukraińsko-Polskiej Platformy Medialnej oraz wiceprzewodniczącą Stowarzyszenia Pojednanie Polsko-Ukraińskie rozmawiał Eugeniusz Sało.
Pani Anno, pochodzi Pani z Zaporoża, mieszkała Pani w Użhorodzie i Kijowie. Podróżuje Pani po Ukrainie i po Polsce. Gdzie obecnie Panią zastałem?
Jestem w swoim domu w Kijowie. Już ponad rok. Wróciłam do domu z Użhorodu, gdzie spędziłam także ponad rok. Przez działania wojenne musiałam zmieniać swoją lokalizację, ale obecnie jestem w stolicy Ukrainy.
Jak radzi sobie Pani z upałami?
Staramy się z tym radzić, ale jest ciężko. Nie chciałabym zbytnio narzekać, ale powiem tak, jak jest. Dzisiaj po raz pierwszy zrobiłam sobie makijaż i cieszę się, bo nie jest 42 czy 37 stopni. Wczoraj spadł deszcz i to jest prawdziwe szczęście. Wszystko się porównuje, żeby doceniać to, co mamy. Więc zmiana temperatury i deszcz bardzo nas wszystkich cieszą.
Jak wygląda sytuacja z prądem? Jak mieszkańcy Kijowa radzą sobie z tym problemem?
Tak, nadal mamy problemy z prądem. Mamy go przez dwie godziny, a potem 6-8 godzin nie mamy. W moim domu jest tak, że kiedy nie ma prądu, nie ma też wody, a gazu w budynku również nie ma. Więc bez prądu nic nie działa. Dlatego albo gdzieś wyjeżdżamy, albo korzystamy z powerbanków, staramy się złapać zasięg telefoniczny i internetowy.
W te dwie godziny, kiedy mamy prąd, to jest taki maraton. Ale też nie narzekam, bo pracuję zdalnie albo jestem na wyjeździe w Polsce, gdzie jest prąd i normalne warunki do życia. Praca zdalna daje mi możliwość dostosowania się do harmonogramu wyłączeń prądu. Mogę wtedy doładować powerbanki, laptopy czy zrobić pranie. Ale ciężko mi sobie wyobrazić osoby z małymi dziećmi, starszych ludzi albo moich znajomych mieszkających na 20 piętrze w Kijowie, jak oni mają funkcjonować. Osoby, które pracują w biurze, wracając do domów, muszą po ciemku z zakupami iść schodami na 20 piętro. Muszą też szybko spożyć to, co kupili, bo następnego dnia lodówka nie działa, więc to, co zostało, jest do wyrzucenia. Ja staram się dostosować do tego, co mamy, ale wiadomo, że mi się to nie podoba. Europejczykom ciężko to zrozumieć, bo nie da się wyobrazić sobie, że w XXI wieku w europejskim kraju jak Ukraina jest taka sytuacja i takie warunki.
Jak właściciele sklepów, kawiarni, restauracji radzą sobie bez prądu?
Dzisiaj po raz pierwszy od dłuższego czasu pojechałam do galerii handlowej na zakupy, z myślą, że przejadę się autem z klimatyzacją i będę robić zakupy w galerii. Co zobaczyłam? W ogromnej galerii, która ma trzy piętra, część sklepów jest zamknięta, część jest otwarta i są tam ludzie, ale nie ma czym oddychać. Gdy chciałam coś zjeść, prawie nie było żadnego wyboru. Pierwsze, co pomyślałam, to ile ukraiński biznes traci, pracując w takich warunkach. Kiedy sklep nie jest czynny, nie ma zarobków. Już teraz musimy myśleć o przyszłości i rozważyć zakup przetwornicy albo potężnego agregatu, żeby przetrwać jesień i zimę. Ale za co zwykli mieszkańcy mają to kupić, żeby przetrwać?
Jak wygląda stolica Ukrainy po zmasowanym ostrzale 8 lipca i zniszczeniach dziecięcego szpitala specjalistycznego „Ochmatdyt”?
Akurat tego dnia wróciłam z Wołynia ze spotkania polsko-ukraińskiego w Zamłyniu, które bardzo mnie zmotywowało do kolejnych działań. Gdy dojechałam z kolegami do domu, zaczął się alarm. Rakiety leciały nad moim domem. Nie widziałam ich, ale słyszałam ich dźwięk. Potem usłyszałam, jak Siły Powietrzne Ukrainy zestrzeliwują te rakiety, ale było ich tak dużo, że słychać było wiele wybuchów. Rozumiałam, że to będzie jakaś tragedia. Po kilku godzinach pojawiło się wiele informacji. W różnych prywatnych grupach na Telegramie znajomi pisali i pokazywali, co dzieje się w ich dzielnicach.
To kolejna tragedia. Przez dwa dni nie mogłam nic robić. Moralnie i psychologicznie było tak ciężko, że nie chciałam z nikim rozmawiać, praca się nie kleiła, nie chciałam jeść, nie chciałam nic. Ale musimy wracać do siebie, do pracy, radzić sobie z tym, żyć dalej.
Mimo wszystko, stolica żyje. Kilka dni później, jadąc przez most, widziałam, jak ludzie wypoczywają nad Dnieprem. Na zakupach było dużo ludzi i samochodów. Ale dźwięk i zapach od tych agregatów prądotwórczych jest niesamowity. Jak nie chcesz widzieć, to usłyszysz dźwięk albo poczujesz zapach. Ale żyjemy dalej.
Ostatnio brała Pani udział w „Warsztatach Pojednania” w Zamłyniu na Wołyniu. Co robiliście tam w ciągu pięciu dni?
O tym mogę opowiadać dużo. Bardzo chciałam tam pojechać, wiedziałam, że warsztaty będą organizowane po raz drugi. Zorganizowało je Stowarzyszenie Pojednanie Polsko-Ukraińskie, którego przewodniczącą jest moja bliska przyjaciółka Karolina Romanowska. W polskich mediach dużo się o tym mówiło, a my chcemy, żeby również w ukraińskich pojawiły się informacje o tych spotkaniach. Razem było nas około 70 osób. Większość stanowili Polacy z Polski, którzy przyjechali do Zamłynia na te warsztaty. Ze względu na różne sytuacje wojskowe, z Ukraińców było nas trochę mniej. Cieszę się jednak, bo program był bardzo bogaty. Sprzątaliśmy trzy cmentarze – polskie i ukraińskie. W Centrum Integracyjnym Zamłynie mieliśmy wspólne msze. Dyrektorem jest ksiądz Jan Buras – niesamowity człowiek, któremu powiedziałam, że gdybym miała takiego człowieka obok, to codziennie chodziłabym na msze. To bardzo piękne i malownicze miejsce, które nazwałam sobie „Oazą na pustyni”. To cicha wieś blisko granicy polsko-ukraińskiej, z kiepską drogą, małą liczbą mieszkańców, bez sklepów i aptek, ale przyrodniczo przepiękna. Mieliśmy tam wykłady, dyskusje, rozmowy, śpiewaliśmy piosenki przy ognisku. Czasami były łzy i gorące dyskusje. To był dialog, którego potrzebujemy.
fot. Anna Stożko
Może dobrze, że przyjechało więcej Polaków, bo uwierzyli i byli zaskoczeni, że Ukraińcom również zależy na problemie rzezi wołyńskiej. Dowiedzieli się, że o tym wiemy, że interesujemy się Polską i dążymy do tego, aby nasze władze nas usłyszały i wyraziły zgodę na ekshumacje, bo każdy człowiek ma prawo do godnego pochówku. Oczywiście, spotkałam się też z wieloma negatywnymi komentarzami, bo co ja tam wiem, jako Ukrainka, itd. Ale podam taki argument. Jestem z Zaporoża, nie mam polskiej krwi ani rodziny. Ukraińska Powstańcza Armia to było 1 procent Ukraińców. Moja rodzina nie miała z nią nic wspólnego. Osoba z Zaporoża, która lubi Polskę i Polaków, przyjeżdża na takie wydarzenia i rozmawia na te tematy, więc to o czymś świadczy. Chcę, żeby Polska usłyszała nas, Ukraińców, że nie jesteśmy wrogami. Często nie rozumiemy takiej reakcji albo braku reakcji ze strony ukraińskich władz, albo rozumiemy, dlaczego to się odbywa – bo to jest polityka. Na naszym poziomie robimy, co możemy. To, co robimy, to dobre sprawy i nie ma w tym nic złego.
Pod koniec tych warsztatów odbyły się najbardziej gorące rozmowy i dyskusje, które doprowadziły mnie do łez. Przypomniałam Polakom, że rozumiemy ich ból, a oni muszą teraz zobaczyć nasz ból. To dzieje się na żywo, teraz. Jechaliśmy wspólnie autobusem i odbywał się pogrzeb żołnierza, więc wszyscy padliśmy na kolana, aby uszanować jego ostatnią drogę.
Jak Polacy i Ukraińcy powinni rozmawiać o trudnych tematach związanych ze zbrodnią wołyńską? Na pewno spotykając się i rozmawiając prosto po ludzku.
Tak, trzeba się spotykać i rozmawiać, bo książki są. Nie mogę powiedzieć, że nie trzeba czytać historyków. To zależy też, kogo się czyta – każdy ma swoją interpretację i prawdę. Prawda wyjdzie na jaw, gdy będą przeprowadzone ekshumacje. Potrzebne są te dialogi. Jeżeli my w grupie 60-70 osób potrafiliśmy się dogadać i usłyszeć siebie nawzajem, to czy nie uda się to, gdy będzie większa platforma do takich rozmów? Czemu nie zrobić tego na większą skalę?
Często mówi Pani i pisze o dezinformacji w przestrzeni medialnej. W jaki sposób można się przed nią uchronić w czasach ogromnego potoku informacji?
Trzeba dbać o swoją higienę informacyjną. W Ukrainie są tzw. „media białe” – są to oficjalne, sprawdzone media, które przed publikowaniem weryfikują informacje. Bardziej znam ukraińskie media, ale w Polsce sytuacja jest również dość trudna. Najlepiej sprawdzać jedną informację na dwóch lub trzech portalach informacyjnych. Trzeba też pracować nad swoim myśleniem krytycznym. Trzeba czytać i pracować nad sobą.
Wojna rosyjsko-ukraińska trwa już trzeci rok. Jakie ma Pani rady, aby żyć dalej i nie zwariować w świecie medialnym, informacyjnym i społecznym?
Nie wiem, czy jako dziennikarka mogę powiedzieć, żeby mniej korzystać z informacji. Chyba nie. Ale na pewno warto zmniejszyć ilość źródeł i poświęconego na nie czasu. Więcej poświęcać czasu bliskim, chodzić na spacery. Wracać do prostych sposobów. Cieszyć się życiem, bo jest dzisiaj – już nie ma wczoraj, a czy będzie jutro, to nikt nie wie. Motywacją ma być rodzina, bliscy i misja.
Dziękuję za rozmowę.
Nagraną rozmowę mogą Państwo posłuchać w podcaście „Wojenna codzienność mieszkańców Ukrainy” na kanale YouTube Radio Kurier Galicyjski.