Zbrucz. Zabytki niespokojnej granicy
Zbrucz (fot. Dmytro Poluchowycz)

Zbrucz. Zabytki niespokojnej granicy

Dziś Zbrucz jest chyba jedną z najbardziej znanych małych rzek Ukrainy. Wsławiła się tym, że po drugim rozbiorze Polski wzdłuż niej wytyczona została granica między Imperium Rosyjskim i Cesarstwem Austrii. Po latach była to granica między Rzeczpospolitą i ZSRR. Informuje o tym Upmp.news powołując się na Kurier Galicyjski.

Dla większej dokładności należy wspomnieć, że pierwsza granica przebiegała tędy już w XIV wieku – po Unii w Krewie w 1385 roku ustalono tu granicę między Polską i Wielkim Księstwem Litewskim. Ale dziś nikt już o tym nie pamięta – może tylko historycy.

Po pierwszym rozbiorze Polski na Zbruczu przebiegała granica pomiędzy Imperium Habsburgów i okrojonym, niegdyś największym państwem ówczesnej Europy – Rzeczpospolitą. Po drugim rozbiorze ta rzeka rozdzieliła Austrię i Imperium Rosyjskie. Wprawdzie na krótki okres granica ta zniknęła, gdy Napoleon starał się bezskutecznie poprawić stosunki z Petersburgiem i „sprezentował” Aleksandrowi I „Kraj Tarnopolski”, odebrany uprzednio Austriakom. Wówczas granica przeniosła się nieco na zachód – na rzekę Seret. Po upadku Napoleona granica znów „wróciła” na swoje dawne miejsce i rzeka ta stała się granicą pomiędzy imperiami Habsburgów i Romanowych. Taki stan trwał do sierpnia 1914 roku.

Zaraz po okupacji Galicji przez Rosję na tych terenach powstało początkowo Galicyjskie (a następnie Galicyjsko-Bukowińskie) generalne gubernatorstwo. W jego składzie znalazły się województwa lwowskie i tarnopolskie, a następnie przemyskie i czerniowieckie. Taki twór geopolityczny przetrwał do lipca 1915 roku i został zlikwidowany podczas gorlickiego natarcia państw sprzymierzonych – Niemiec i Austro-Węgier.

Podstawa austriacko-polskiego słupa granicznego (fot. Dmytro Poluchowycz)

Po rozpadzie imperiów Rosyjskiego i Austro-Węgier Zbrucz stał się rzeką graniczną pomiędzy Zachodnio-Ukraińską Republiką Ludową i Ukraińską Republiką Ludową (znikła po podpisaniu „Aktu Zjednoczenia” 22 stycznia 1919). Potem dzieliła Polskę i URL, aż wreszcie Polskę i ZSRR. W początkowym okresie oficjalnie była uważana za granicę Polski i Ukraińskiej SRR. Nawet na słupach granicznych widniał herb radzieckiej Ukrainy, a nie ZSRR. Cel tej manipulacji był jeden – pokazać światu, że Ukraina posiada pewną samodzielność w składzie Związku Sowieckiego.

Po „złotym wrześniu” 1939 roku Zbrucz stał się jedną z wielu rzeczek Ukrainy.

Ale czasy znów się zmieniły i granica wróciła – przeniesiono tędy granicę pomiędzy Dystryktem Galicja i Generalnym Gubernatorstwem Ukrainy. Granica, mimo iż wewnętrzna, była pilnie strzeżona. Hitler uważał dawnych poddanych Franciszka Józefa za dość „zgermanizowanych” i może prawie za „swoich”. Dlatego reżym okupacji w Dystrykcie był stosunkowo miękki w odróżnieniu od stosowanego na terenach zsowietyzowanej Wschodniej Ukrainy. Nawet pieniądze po obu stronach granicy były różne: okupacyjne marki w Dystrykcie i „rówieńskie” karbowańce w GG Ukrainy.

Status prawny granicy Zbrucz utracił ostatecznie 6 lutego 1946 roku po wejściu w życie Umowy pomiędzy ZSRR i PRL o granicy między tymi państwami.

Obecnie po obu brzegach rzeki istnieje wiele świadectw starej granicy – austriackie i rosyjskie punkty celne, sowieckie „zastawy”, czyli jednostki wojskowe ochrony granicy oraz polskie strażnice KOP (Korpusu Ochrony Pogranicza) i betonowe fundamenty wież strażniczych. Najbardziej charakterystyczne są betonowe konstrukcje w kształcie uciętej piramidy, ciągnące się wzdłuż prawego brzegu rzeki. Mamy ich tu setki. Są to podstawy austrowęgierskich słupów granicznych. Gdy rosyjskie, a potem sowieckie jednostki zakopywały po prostu dębowe pale, to w czasach Franciszka Józefa znakowanie granicy traktowano poważnie. Austriackie słupy graniczne były żeliwne i wmurowywano je w betonowy fundament. Później polscy pogranicznicy z radością wymienili jedynie żeliwne tabliczki z dwugłowym orłem na wizerunek ptaka bardziej normalnego – z jedną głową. Po 1939 roku metal ze słupów wykorzystano do celów strategicznych, zaś betonowe fundamenty zostały.

Opowiadanie, nawet pobieżne, o przygranicznych zabytkach Zbrucza zajęłoby chyba cały numer Kuriera Galicyjskiego. W tym artykule skoncentrujemy się wyłącznie na pomnikach. Tych, które świadczą o burzliwej historii granicy, nie jest zbyt wiele, ale są nadzwyczaj interesujące.

Przed I wojną światową swego rodzaju stolicami nadzbruczańskiej granicy były miasteczka Wołoczysk i Podwołoczysk. W 1870 roku przełożono tu kolej łączącą Lwów z Kijowem, czyli Imperium Austro-Węgier z Rosyjskim. Wymiana towarów była wówczas obfita i życie tu kwitło – w ciągu doby granice przecinało dziesiątki pociągów. Ich liczbę ograniczały jedynie techniczne możliwości wymiany wózków kołowych z europejskiego rozstawu na rosyjski i odwrotnie. Odpowiednio po obu stronach granicy pojawiły się punkty graniczne i celne oraz infrastruktura wymiany kół w wagonach, magazyny itd. W okresie międzywojennym wszystko się zmieniło. Moskwa i Warszawa przez cały ten okres były w stanie „zimnej wojny” i wymiana towarów zmniejszyła się do 2-3 pociągów tygodniowo i kilku wagonów osobowych, przekraczających granicę 1-2 razy w miesiącu.

Polsko-sowiecka granica była wówczas dość niespokojna. Jeżeli wcześniej nocami jej gospodarzami byli jedynie przemytnicy, zainteresowani w jak największym spokoju wokół swego procederu, to od 1921 roku Moskwa nie mogła pogodzić się z tą i pozostałymi granicami z Polską uważając je za zjawisko tymczasowe. W celu wykazania niedołęstwa Warszawy w zaprowadzeniu porządku w Galicji i Zachodniej Białorusi, przez granice masowo przerzucani byli nie tylko poszczególni dywersanci, ale całe ich oddziały.

Największa prowokacja miała miejsce w 1924 roku, gdy z terenów ZSRR przedarł się oddział złożony z ponad 100 dywersantów. Dowodził nim kadrowy oficer Armii Czerwonej Stanisław Waupszasow (w przyszłości Bohater ZSRR, kawaler czterech Orderów Lenina i kat zbrojnego oporu na Litwie). W biografii dywersanta zaznaczono: „W latach 1920-1924 przebywał w podziemiu i działał aktywnie w wywiadzie na terenach Zachodniej Białorusi (terenach Polski)”.

Nocą z 3 na 4 sierpnia ten oddział zaatakował Stołpce w woj. nowogródeckim. Zająwszy miasteczko, Rosjanie ograbili magazyny, prywatne domy, zniszczyli posterunek Policji Państwowej i stację kolejową. Podobna sytuacja powtórzyła się na Zbruczu, chociaż na mniejszą skalę.

Nagrobek na mogile kaprala KOP Franciszka Wybrańca (fot. Andrij Rukkas)

Okolice Podwołoczysk bronione były przez batalion „Skałat” brygady KOP Tarnopol. O tych niespokojnych czasach przypomina pomnik na starym cmentarzu katolickim. Na nagrobku, udekorowanym odznaką KOP „Za służbę graniczną”, widnieje napis: „Franciszek Wybraniec, kapral 4 batalionu „Skałat”, poległ w służbie granicznej 4 października 1930 roku. Cześć jego pamięci!”.

O okolicznościach tej tragedii wiadomo jedynie, że kapral został zastrzelony przy próbie zatrzymania bolszewickiego dywersanta. Starsi ludzie w miasteczku wspominali, że jego pogrzeb był manifestacją, a żegnać bohatera przychodzili uczniowie ze wszystkich szkół.

Dziwne, że nagrobek ocalał w okresie sowieckim. Szczególnie w czasach stalinowskich. Bolszewicy mieli do KOP-u stosunek negatywny i stawiali go w jednym rzędzie z agentami wywiadu. Zaznaczmy, że wszyscy oficerowie KOP z Podwołoczysk zginęli później w Katyniu i Starobielsku, a z szeregowych, którzy dostali się do niewoli, po wojnie nikt nie wrócił do domu.

Z Podwołoczysk przenieśmy się bardziej na południe – do Husiatynów. Nie przypadkowo użyłem tu liczby mnogiej, bo są obecnie dwa Husiatyny: jeden w obw. tarnopolskim, a drugi – w chmielnickim. Zbrucz stał się granicą dla obu miasteczek, które wcześniej były jednym miastem. W tym sensie – rozdzielony na dwie połowy – Husiatyn już sam w sobie jest pomnikiem starej granicy. Tu, na samym brzegu Zbrucza można zobaczyć największy pomnik granicy, chociaż przejeżdżający tędy obecnie uważają go za znak graniczny pomiędzy województwami tarnopolskim i chmielnickim.

Zbrucz i stalinowska kolumnada (fot. Dmytro Poluchowycz)
Zbrucz, 1964 rok. Obchody 25 rocznicy „złotego września” (fot. Dmytro Poluchowycz)

Historia powstania tej kolumnady jest do dziś niejasna. Jedne źródła twierdzą, że powstała w latach 1934-1935, by zademonstrować nadzbruczańskim mieszkańcom potęgę i rozwój Radzieckiej Ukrainy. W innych możemy przeczytać, że powstała w 1940 roku jako pomnik zjednoczenia Zachodniej Ukrainy z macierzystą Ukrainą w ramach ZSRR. To ostatnie poparte jest zdjęciami historycznymi, na których na fryzie kolumnady widnieje hasło „Komunizm zniesie wszystkie granice!”. Najprawdopodobniej prawda leży gdzieś po środku – kolumnadę wzniesiono w połowie lat 30., a jako pomnik zjednoczenia istnieje od „złotego września” 1939 roku.

Pomnik radzieckich pograniczników na tle zabudowań jednostki. Husiatyn, obw. chmielnicki (fot. Dmytro Poluchowycz)

Gdy od kolumnady przespacerujemy się w głąb „wschodniego”, „chmielnickiego” Husiatyna, to po lewej zobaczymy nieco zaniedbany budyneczek, a przed nim – tradycyjne dla sowieckich pochówków wojskowych dwa obeliski. Budynek wchodził w skład zabudowań początkowo carskiej, a później sowieckiej „zastawy” – wojskowej jednostki ochrony granicy. Obelisk też jest przygraniczny. Jest to jednak po prostu pomnik, a nie nagrobek. Widnieją na nim dwie tabliczki. Na jednej – napis po ukraińsku: „Pamięć o was, bohaterowie obrony radzieckich granic, będzie wiecznie żyć w naszych sercach…”. Poniżej, na drugiej widnieje napis po rosyjsku: „Pamięci poległych TT (towarzyszy – aut.) Cissesa i Birkusa w walce z wrogami władzy radzieckiej w 1923 r.”. Wyjaśnić kim był T(ow). Birkus autorowi się nie udało. Za to więcej szczęścia miał z T(ow). Cissesem. Okazuje się, że był on dość interesującą postacią.

Dawid Frołowicz Cisses urodził się w Saratowie, był elektrykiem (bardzo ważny zawód w owych czasach). W 1903 roku przyłączył się do bolszewików. W 1907 wyemigrował początkowo do Anglii, a potem aż do Argentyny. Tam założył rodzinę. W 1914 Cisses wraca do Rosji i osiada w Charkowie. Jako kwalifikowany specjalista w potrzebnym zawodzie unika mobilizacji na front. Wówczas odnawia swą działalność w partii bolszewików. W Charkowie poznaje Grigorija Pietrowskiego, w przyszłości jednego z inicjatorów utworzenia CzK (Komisja Nadzwyczajna do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Nadużyciami Władzy – red.). Dzięki tej znajomości Cisses staje się jednym z wybitnych czekistów. Został wykorzystany do szpiegowania współpracowników „American Relief Administration”, organizacji dobroczynnej, działającej w Rosji w latach 1919-1923 pod kierownictwem ministra handlu USA Herberta Hoovera, która opiekowała się głodującymi w Czerwonej Rosji. Cisses pracował dla nich jako tłumacz.

W tym czasie życie nad Zbruczem kwitło. Lata 1920-1925 były latami „złotej ery” dla nadzbruczańskich przemytników. Granica była dziurawa zarówno od strony polskiej, jak i rosyjskiej. Na terenach kontrolowanych przez sowiecką Rosję przemysł praktycznie leżał w ruinie, był wielki deficyt różnego rodzaju towarów przemysłowych, szczególnie tkanin i odzieży. W tym czasie ludność była jeszcze w posiadaniu sporych ilości carskich złotych rubli i innych kosztowności, nagrabionych w czasie wydarzeń rewolucyjnych. Na terenach polskich przemysł przetrwał, a ponadto spore ilości towarów nadchodziły z Europy. Przez Zbrucz przelewał się potężny potok przemycanych towarów.

W Moskwie doskonale orientowało się w tej sytuacji na granicy, ale przez dłuższy czas nie mogło temu zaradzić – sowieccy pogranicznicy mieli z tego nielegalnego biznesu spory zysk, dlatego po prostu przymykali oko na działania przemytników, a nawet sami im pomagali. Aby zaradzić tej sytuacji, na polską granicę wysłano wielką grupę „zahartowanych bojowników rewolucji” z zadaniem zaprowadzenia porządku nad Zbruczem.

Wśród tych „zahartowanych” był również i nasz Cisses, który objął posadę pełnomocnika do walki z kontrabandą na husiatyńskim odcinku granicy. Od razu wszedł on w konflikt z kolegami, którzy wspierali przemytników. Odnotowano niejednokrotne otwarte pogróżki pod jego adresem. Czyli, jeżeli nie uspokoi się, to może źle skończyć.

23 września 1923 roku Dawid Cisses, z jakiegoś powodu sam jeden, bez towarzystwa ordynansa, pojechał na sprawdzian granicy. Rankiem koń wrócił sam – bez jeźdźca. Grupa, wysłana na jego poszukiwanie, niebawem znalazła ciało pełnomocnika, zastrzelonego z własnego rewolweru. Wszystko wskazywało na to, że dociekliwego czekistę wykończyli sami swoi. Zdecydowano jednak nie wyjaśniać sprawy do końca i przypisać jego śmierć „nieznanym wrogom władzy radzieckiej”.

Do niedawna w „tarnopolskim” Husiatynie też był pomnik pograniczników. Pozostał po nim jedynie postument, który do dziś sterczy obok drogi, zaraz za mostem przez Zbrucz. Niegdyś czatował na nim pomalowany na srebrno radziecki pogranicznik ze swym wiernym psem. Ten pomnik wystawiono po 1950 roku lub trochę później. Nie ma to jednak większego znaczenia.

Radziecki pogranicznik na razie chowa się w krzakach (fot. Dmytro Poluchowycz)

Pomnik był doprawdy dość zagadkowy. Jeżeli poświęcono go pamięci pograniczników z lat 1920-1939 – to dlaczego radziecki żołnierz miał naramienniki? W ZSRR dodano je do munduru dopiero w 1943 roku. Wcześniej taki element stroju wojskowego uważany był za „kontrrewolucyjny”. I co pies ze swym gospodarzem robili na „tarnopolskim” brzegu rzeki? Bardziej logicznie byłoby ich ustawić przy kolumnadzie na „radzieckiej” stronie rzeki.

Jakkolwiek było, pogranicznika z psem zdemontowano w latach dziewięćdziesiątych i do dziś to dzieło radzieckiej monumentalnej propagandy kryje się na dziedzińcu miejscowego gospodarstwa komunalnego.

Dmytro Poluchowycz